Rozpoczął się kolejny etap szkolenia, czyli samodzielne loty po kręgu. Muszę ich wykonać conajmniej 25 sztuk, czyli na tyle dużo, że powinienem niedługo dokładnie wiedzieć ile w okolicznych wioskach jeździ VW Golfów oraz czy w kaniowskich ogródkach uprawia się więcej marchewki czy pietruszki.
Początek tego stosunkowo monotonnego, ale jakże istotnego ćwiczenia zaplanowałem na czwartek. Niestety mój późny wyjazd z Krakowa, wypadek na autostradzie, korek w Tychach i standardowo korek w Pszczynie spowodowały, że na latanie zbyt wiele czasu nie pozostało. No ale jedna seria kręgów to zawsze coś, tym bardziej że warunki wprost idealne, lekki wiaterek w łożu pasa, zero termiki, temperatura powietrza w sam raz, więc szkoda byłoby nie polatać.
Pierwszy krąg odbyłem z Panem Marianem na prawym fotelu, co by instruktor mógł sprawdzić czy uczniowi się przez noc nic nie pomieszało. W zasadzie lot był dobry, jedyna uwaga że trochę zbyt nisko przeszedłem przy lądowaniu nad przeszkodą (drutami), bo w użyciu był pas 13. Następnie mój towarzysz szybko wyskoczył z samolotu i po już chwili nadawał do mnie z „wieży” w Kaniowie, a ja przygotowywałem się do trzeciego samodzielnego startu w karierze. W sumie wykonałem 5 samodzielnych kręgów, moim zdaniem dość udanych, z dobrymi lądowaniami, a jednym nawet bardzo dobrym. Aż szkoda, że ten dzień się tak szybko skończył.