Lukasz z Gosia wrocili z CA! Dobrze sie zlozylo, ze okolo 5 pm zrobilismy sie wszyscy glodni i moglismy wspolnie pojechac cos zjesc. Padlo na burgery, wiec moi przewodnicy zabrali mnie do ciekawej knajpki kilka mil za miastem.
Pierwsze co rzuca sie w oczy to napis na drzwiach, ktory mowi ze w tym lokalu podaje sie alkohol i dzieciaki musza skorzystac z drugiej polowy knajpy. Druga rzecz, ktora trudno przegapic to sufit pelen wiszacych czapek, od druzyn sportowych poczynajac, przez kluby kierowcow ciezarowek, na zwyklych czapkach reklamowych konczac.
Knajpka jest bardzo prosta, podaja tylko burgery, frytki i onion rings. Zamowilismy sobie z Gosia po cheeseburgerze, Lukasz wzial Jumbo. Do tego jedne frytki na nas troje, bo porcje sa tutaj naprawde olbrzymie. Do tego jest bogaty wybor lokalnych i krajowych piw, ale akurat ja bylem kierowca wiec nie dane bylo mi ich zasmakowac. Lukasz tez nie bardzo wiedzial co wybrac, wiec pil to co podawala mu nasza kelnerka :) Jedzienie bylo bardzo dobre, mimo ze proste. Najlepsze byly chyba frytki, ktore mialy dosc ciemny kolor i widac ze byly robione na miejscu, z calych ziemniakow ze skorka.
Zjedlismy, pogadalismy sobie (nareszcie ktos, do kogo mozna otworzyc gebe po polsku!), ale nie trwalo to dlugo, bo w pewnym momencie wpadlo z 10 chlopakow (i jedna dziewczyna) ze szkoly, w tym moj wspollokator. Do nas dosiadl sie Martin, ktorego poznalem juz dzien wczesniej w Coyote’s i musielismy przejsc na angielski. Po jakims czasie reszta sie zmyla, a Martin zostal z nami i zagralismy sobie jeszcze partyjke w bilarda. Wiecie ile kosztuje w tej knajpie jedna gra? 25 centow :)
Na koniec odwiozlem Gosie i Lukasza do domu. Przy okazji wstawiam zalegle zdjecie DeLorean’a, ktory stoi na ich podjezdzie. Robi wrazenie, choc niestety jest troche zaniedbany…