Spędzając w Nowym Jorku aż 5 dni mogłem kontynuować zapoczątkowane w styczniu poznawanie atrakcji tego miasta. W poświąteczny wtorek wybrałem się więc na Manhattan, zaczynając od jego dolnej części. Akurat była to pora lunchowa, więc po wysiadce z subwaya przy Ground Zero udałem się w kierunku Wall Street zobaczyć konsumujące swój południowy posiłek białe koszule. Najpierw jednak spotkałem budowniczych nowego WTC.
Po dotarciu na Wall St. zatrzymałem na chwilę pod pomnikiem Washingtona kontemplując widok siedziby NYSE, a zaraz po tym udałem się kilka ulic dalej na róg Stone Street i Mill Lane – podobno najkrótszej ulicy na Manhattanie. I to tam właśnie spotkać można pospiesznie napełniających żołądki maklerów. Korzystając z rekomendacji w przewodniku usiadłem sobie przy stoliku patiserii Le Financier i chwilę pooglądałem ludzi (to naprawdę fascynujące zajęcie!) przy espresso i croissancie.
Moją uwagę przykuł w którymś momencie odgłos helikopterów. Generalnie w tamtym rejonie to nic dziwnego, jednak ten hałas był głośniejszy. Poszedłem w kierunku East River i szybko stało się jasne co jest źródłem tych dźwięków – latające CH-46 oraz dwa Sea Kingi w prezydenckim malowaniu. Szybkie sprawdzenie aktywnych stref TFR – dziś nie ma żadnych, ale na jutro zaplanowana jest wizyta Obamy. Ćwiczą chłopaki (i dziewczyny może też).
Pora ruszać dalej – uptown. Dojechałem subwayem w rejon Piątej i 42-giej, skąd piechotą postanowiłem dojść do wschodniego krańca wyspy. Po części aby jak najwięcej zaczerpnąć z życia Midtown Manhattan, bezapelacyjnie stolicy świata (przy okazji patrząc wysoko w górę na drapacze chmur, szczególnie Chrysler Building), a po części dlatego że przy Pierwszej Alei mieści się ONZ, jeden z celów dzisiejszej wycieczki.
Na 42-giej lansował się pewien czarnoskóry „hydraulik”:
Kilkanaście minut później dotarłem do siedziby ONZ, z zewnątrz nie powalającej wyglądem (wczesne lata 50-te), a już szczególnie gdy jest w remoncie. Wzdłuż 1st Ave powiewają flagi wszystkich członków organizacji, alfabetycznie od Afganistanu po Zimbabwe – z naszą mniej więcej pośrodku.
Co ciekawe, po przejściu przez bramę wejściową opuszcza się teren USA, wkraczając na terytorium międzynarodowe. Chcąc np. wysłać z siedziby ONZ list trzeba na niego nakleić znaczek z miejscowej poczty. Na szczęście obowiązującą walutą jest US Dollar.
Postanowiłem skusić się na wycieczkę z przewodnikiem, na którą musiałem jednak poczekać pół godziny. Pooglądałem w międzyczasie różne wystawy czasowe, m.in. jedną na temat 25. rocznicy Czarnobyla, która wypadła akurat w ten dzień. A „błądząc” po korytarzu stukając coś na telefonie dosłownie wpadłem na sekretarza generalnego ONZ, Ban Ki-moon (to ten na ostatnim portrecie poniżej).
Podczas oprowadzania naszej grupy przewodniczka opowiadała w skrócie o celach ONZ, sposobach działania, formach pomocy i miejscach gdzie aktualnie prowadzone są misje.
Na koniec przeszliśmy do sali Zgromadzenia Ogólnego, gdzie każdemu krajowi przysługują trzy stołki oraz do tymczasowej sali gdzie spotyka się Rada Bezpieczeństwa. Prawdziwa sala jest w remoncie, ale przeniesiono z niej oryginalny stół i to tu debatowano niedawno na temat Libii.
Powracając na teren USA zwróciłem uwagę na ciekawe tablice rejestracyjne jakie mają samochody floty ONZ.
Na wtorek planowałem jeszcze zwiedzanie innej atrakcji po przeciwnej stronie miasta – lotniskowca Intrepid. Zrobiło się jednak zbyt późno i po szybkim wszamaniu małego burgera w Edison Cafe w okolicy Times Square podjechałem subwayem z powrotem w dół wyspy, wysiadając przy Greenwich Village. Podziemne podróżowanie w Nowym Jorku jest niezwykle ekscytujące. Wychodząc na powierzchnię nagle odnajdujesz się w zupełnie innym otoczeniu, wśród innych ludzi, budynków i atmosfery niż 15 minut wcześniej wchodząc do stacji metra. Z ruchliwego betonowego Midtown teleportujesz się do spokojnej, zielonej Village, gdzie jedni chcieliby zostać gwiazdami NBA, a inni siedzą sobie przy drinku w którejś z knajpek. Kilka przecznic dalej w Washington Square Park studenci NYU odpoczywają leżąc na trawie, a turyści zgromadzeni wokół fontanny obserwują ulicznych performerów. Na Manhattanie jest po prostu wszystko.
To tyle na dziś, czas wracać na Queens.
Jak zwykle świetnie napisane :)
Pozdrawiam :)
Dzięki! :)