Gdzie by tu polecieć…? Przepisy FAA wymagają, aby lot zaliczany jako cross country był lotem na lotnisko oddalone o min. 50 NM w linii prostej od punktu startu. Po co więc kombinować, najlepiej wybrać destynację która jest najbliżej, a spełnia ten warunek – Albany (S12). A tak poważnie, w Albany można po prostu coś zjeść.
Przed lotem David musi wkleić do mojego logbooka dodatkowy endorsement na ten konkretny lot po konkretnej trasie. W końcu oficjalnie ciągle jestem Student Pilot, bez własnego certyfikatu FAA. Szybkie sprawdzenie samolotu, paliwa do pełna (czemu nie?) i start. Od razu w lewo i prosto w kierunku Newberg VOR. Teraz można się zdrzemnąć, bo przede mną 40 minut lotu po prostej.
Oczywiście o drzemce nie ma mowy, ale czemu by sobie nie umilić czasu odrobiną muzyki? W końcu wystarczy tylko nacisnąć jeden przycisk na „kablu” od słuchawek i już nutki po BT płyną prosto do uszu. „I Shot the Sheriff…”
W międzyczasie zbliżam się do Salem, czyli wioski będącej stolicą stanu Oregon. Mają tam lotnisko w klasie D, do 2700 ft. Ja lecę na 3500 ft, ale dobrze jest posłuchać co dzieje się na częstotliwości wieży. Dowiaduję się m.in. o innej Cessnie, która jest lekko za mną, 1000 ft niżej i również wybiera się do Albany. Postanawiam zgłosić swój przelot na lotniskiem, na co niemiła kontrolerka wyraźnie daje mi do zrozumienia żebym siedział cicho, bo przelatuję powyżej JEJ przestrzeni. Pfff.
Kilka minut później stroję się na CTAF Albany i ogłaszam swoją pozycję 10 mil na północ. Koleżka lecący za mną również odpowiada i nawet udaje mi się go wypatrzyć. Niestety tuż przed Albany wzajemnie się gubimy, w związku z czym przelatuję nad lotniskiem i czekam aż zgłosi się na downwindzie. Dopiero wtedy zniżam się do kręgu i również wchodzę w downwind. Base, final i już na ziemi. Zaraz za mną ląduje kolejny samolot i muszę zrobić mu miejsce na drodze kołowania, starając się jednocześnie ustalić w którą stronę do restauracji.
Ciekawe to jest, że na ziemi znacznie łatwiej stracić orientację niż w powietrzu. W końcu dociera do mnie, że przy poprzedniej (nocnej) wizycie w Albany lądowaliśmy na przeciwnym kierunku pasa i dlatego wszystko jest teraz odwrotnie. Ostatecznie moim oczom ukazuje się cel dzisiejszej podróży.
Zaparkowałem samolot, zrobiłem kilka zdjęć i pora coś zjeść, bo nie ma za wiele czasu. Poprosiłem o kawę i nabrałem sobie z bufetu przysmaki kuchni chińskiej w wersji dla Amerykanów.
Najedzony wracam do 757LY, szybki przegląd (jak to mówi John King: „did it get hit by a truck?”) plus sprawdzenie paliwa i oleju. Wszystko gra, można odpalać. W tym samym czasie dwa dziadki również skończyły jeść lunch i wróciły do swoich Van’sów RV. Pomachaliśmy sobie i zacząłem kołowanie w kierunku pasa. Warto wspomnieć o małej rzeczce, którą trzeba pokonać po drodze.
Przed pasem jeszcze pora na próbę silnika, w czasie której te dwa dziadki, odmłodzone chyba o 50 lat, śmignęły mi przed maską wpadając praktycznie wspólnie na pas (w dodatku ślizgając tylnym kółkiem) i poleciały. Szczęka mi opadła jak zobaczyłem z jaką sprawnością ci „emeryci” posługiwali się swoimi samolotami.
Po starcie wznoszenie do 4500 ft, z krótką przerwą na 3000 aby minąć się ze śmigłowcem lecącym w przeciwnym kierunku. Tym razem olewam ATC w Salem, szczególnie że jestem znacznie wyżej niż sięga ich „władza”. Próbuję za to nawiązać kontakt z Portland Approach, aby dostać Flight Following. Niestety na moje zgłoszenie nikt nie odpowiada, pewnie byli zbyt zajęci ruchem IFR. Mógłym próbować ponownie, ale i tak jestem już za połową trasy.
Lęcę sobie więc spokojnie z powrotem do bazy i obserwuję nadciągającą wysoko od północy warstwę chmur. Nagle zauważyłem, że te chmury są tuż przede mną, dokładnie na mojej wysokości! Szybki unik 250 ft w dół i udało się ominąć wroga nr 1 w lataniu VFR. To z resztą nie był koniec niespodzianek, tuż nad VORem „zaatakował” mnie samolot lecący prostopadle z lewej strony, po zbieżnym kursie ok. 150 ft poniżej.
Nad Twin Oaks odłuchałem ATIS, zagadałem do naszej wieży i zacząłem zniżanie w celu wejścia do left base 30 do lądowania w Hillsboro. Nr 3 w kolejce, gładko zahaczyłem kołami o asfalt i na parking, idealnie o czasie. Teraz można spokojnie usiąść sobie w słońcu na ławeczce przed wejściem do szkoły i pochwalić się przed pilotami śmigłowcowymi jak to my samolotowi możemy polecieć na przysłowiowego „$100 hamburger”. Oni musieliby najpierw posadzić helikopter przy stacji paliwowej, później ponownie przejść całą procedurę uruchomienia silnika, air-taxi pod restaurację i pełną procedurę shutdown. Czyli dodatkowe 0.2h, co w ich przypadku przekłada się na ekstra $50…
„Mceroplejn” zaliczony ! :D
Bardzo podobaja nam sie Twoje zdjecia , z uwaga sledzimy Twoje postepy. Olivier, rowniez chcialby byc w kabinie pilota. Pozdrawiamy Ciebie mocno !
Usciski,
BZO
Przy mojej następnej wizycie w NYC nie widzę przeszkód :)
Pozdrawiam!
Dopiero teraz zauważyłem na drugim zdjęciu jaką muzykę słuchasz latając – Bob Marley naprawdę pasuje :)