Dzień 19 – dla przypomnienia kilka kręgów

W przerwie zadania II, czyli lotów wg wskazań przyrządów, postanowiliśmy poćwiczyć trochę kręgi. A że wiatr był lekki, w powietrzu specjalnie nie rzucało, to i latanie było przyjemne. Co nie znaczy, że byłem z tych lotów zadowolony. O ile startom niczego nie można zarzucić, to lądowania były raczej przeciętne. Trochę kłopotu sprawia mi w SP-AIO dużo niższe siedzisko, przez co po pierwsze jestem „rozstrojony” (inna projekcja maski na horyzoncie, kąt zniżania) a po drugie w końcowej fazie lądowania nie do końca widzę ziemię. Następnym razem nie latam bez poduszki pod tyłkiem.

Cessna 172 SP-AIO ląduje na lotnisku w Kaniowie

Tak jak już wspomniałem, przyziemienia były takie sobie. No może poza jednym, które było bardzo spektakularne: znalazłem się zdecydowanie zbyt wysoko nad pasem i ze zbyt dużą prędkością. Zapytałem instruktora co on na to, ale w odpowiedzi cisza… No to zniżam się bardziej, słyszę „nie rozpędzaj”, wyrównuję i lecimy, lecimy, lecimy… Pytam ponownie, czy może odejście na drugi krąg, ale z prawego fotela nadal cisza. Myślę sobie, że bezpieczniej byłoby dać pełen gaz i spróbować szczęścia po zrobieniu dodatkowego kręgu, ale z drugiej strony „go around” na druty do najprzyjemniejszych nie należy i na tym samolocie jeszcze tego manewru nie testowałem. Nadal lecimy na „poduszce powietrznej”, minęliśmy już koniec wymalowanej części pasa (czyli zostało go jakieś 300 m) i samolot nie chce wylądować. Myślę sobie, że lepiej już go posadzić na siłę na ziemi niż spotkać się ze światem po drugiej stronie ogrodzenia. Tak też zrobiłem, Cessna walnęła z impetem przednim kółkiem w asfalt, oczywiście nas odbiło, potem lewe, prawe no i znów przód, hamowanie na zblokowanych kołach i wyrobiliśmy się paręnaście metrów przed końcem. Uff, tym razem się udało. Na koniec Pan Marian zapytał mnie tylko co bym zrobił gdybym leciał sam, bez wahania odpowiedziałem że odszedłbym na drugi krąg. I tylko krótki komentarz instruktora: „to dobrze”. Pozdrawiam!

Po przerwie na tankowanie polecieliśmy ponownie. Dookoła zrobiło się trochę burzowo, gdzieś tam po wschodniej stronie cumulonimbusy, ale spróbować trzeba. Od razu moją uwagę zwróciła znacznie gorsza widzialność, spowodowana taką mgiełką tuż przy ziemi. Już w kręgu na pozycji z wiatrem momentami nie było widać lotniska. Na dodatek w trakcie wznoszenia zaczęliśmy już wpadać w niską chmurkę typu stratus fractus (swoją drogą, piękna rzecz tak dotykać chmur!), więc musieliśmy pozostać na 200 m nad terenem. Zrobiliśmy 4 kręgi i stwierdziliśmy, że lepiej już dać sobie spokój, bo sytuacja coraz bardziej się pogarsza. Ledwo schowaliśmy samolot do hangaru i wróciliśmy do budynku kontroli, zrobiło się ciemno, zaczęło mocno padać a dookoła nas co chwilę uderzały pioruny. To dało mi trochę do myślenia o pogodzie w czasie lotu, tym jak szybko może się ona zmienić, jak łatwo zgubić się przy słabej widzialności i co to znaczy być „przyciśniętym” do ziemi. Do pogody trzeba mieć szacunek!

Skrót do kolejnego dnia ->

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *