Dzień 12 – samodzielne loty po kręgu cz.2

Lotnisko w Kaniowie widziane z kręgu z pozycji 'z wiatrem'

W drugim dniu moich zmagań z samodzielnymi lotami nie było już tak pięknie jak poprzednio. Wiatr, na szczęście słaby ale o zmiennym kierunku powodował że w czasie niektórych lądowań wiało w ogon. Dodatkowo termika nie ułatwiała sprawy i trzeba się było sporo namachać wolantem żeby utrzymać zaplanowany tor lotu. Zanim jednak zostałem w samolocie sam, zrobiłem z instruktorem dwa loty próbne w których dodatkowo ćwiczyliśmy lądowania bez klap, czyli przy dużo większej prędkości.

Pierwszą próbę tego manewru wykonywałem ja… nie mogła się ona oczywiście zakończyć sukcesem, bo nie wiem czy w ogole maszyna zdołałaby wytracić prędkość na tyle żeby usiaść na ziemi przed końcem pasa. Go around, mały krąg i drugie podejście, tym razem walczy Pan Marian. Teraz wyglądało to znacznie lepiej, ale i tak nie zmieściliśmy się na naszym 700-metrowym pasie betonu. No, może byśmy się zmieścili, ale ja wolałem opcję ponownego odejścia na drugi (trzeci już) krąg. Lądowanie bez klap w Kaniowie, nawet na kierunku 31, przy braku czołowego wiatru nie jest wcale takie proste.

Trzecie lądowanie normalnie, kołujemy pod terminal, mój towarzysz wysiada, zamykając za sobą drzwi. Kołuję do początku pasa i czekam aż znajomy głos pojawi się na radiu. Po potwierdzeniu, że komunikacja przebiega prawidłowo w obie strony, zajmuję pas, sprawdzam wszystkie najważniejsze przełączniki, gałki i przyrządy. Pełen gaz i znów lecę, tym razem wyraźnie samolotowi lżej. Generalnie lądowania były dobre, czasami trochę zbyt duża prędkość, ale ogólnie bez większych uchybień. Poza jednym. Pierwszy w życiu kangur! A już się bałem, że mnie się to nigdy nie przytrafi.

Przerwa, czas na kilka uwag od instruktora i z powrotem do samolotu. Uruchamiam. Kręcę rozrusznikiem, kręcę, macham wajchą gazu, coś tam silnik podłapuję, walczę nadal, nic. Chwila przerwy i drugie podejście, kręcę, kręcę… gdybym leciał tym samolotem jako pasażer i również silnik by się nie chciał uruchomić to z pewnością bym z niego już wysiadł. Znów chwila przerwy, zastanawiam się – może zimny i trzeba mu „pyknąć” jeden zastrzyk paliwa? Niee, przecież stoi raptem pół godziny, a na polu gorąco. Postanowiłem dać mu jeszcze moment na zastanowienie i z nudów gapię się w nic nie wskazujące przyrządy. Nagle moją uwagę przykuła gałka mieszanki, jakaś taka… wystaje, a powinna być wciśnienięta. No tak, to już wiadomo dlaczego silnik nie chciał odpalić, to nie perpetum mobile, bez dopływu paliwa nie ma szans. Wciskam czerwoną gałkę, „od śmigła” i silnik pięknie odpala przy trzecim obrocie śmigła rozrusznikiem.

Zaczynam drugą serię kręgów, tym razem sama technika pilotażu i lądowania nie są warte opisywania, gdyż uznałbym je za przeciętnie dobre. Wart opisania jest za to pierwszy przypadek, kiedy musiałem podjąć ważną decyzję w czasie lotu. A wyglądało to tak: trzeci krąg, pozycja z wiatrem do 31. W słuchawkach słyszę, że jakiś samolot nadlatuje od strony Bielska i będzie lądował. Czym prędzej zgłaszam „pozycję z wiatrem”, Pan Marian daje „kolejność jedynka”, więc wszystko gra. Teraz staram się wypatrzeć ten drugi samolot i jest, mniej więcej na godzinie pierwszej, jakieś 100 stóp poniżej mnie. Instruktor siedzący na „wieży” informuje delikwenta, że ćwiczymy loty po kręgu i pyta czy tamten mnie widzi. Pada odpowiedź twierdząca, więc totalnie się już uspokajam, bo pomimo że samolot powoli się zbliża do mojej pozycji, to przecież skoro mnie widzi to chyba nie będzie chciał mnie strącić z nieba. Tak lecimy sobie obaj naprzeciw siebie kilka sekund, w końcu Pan Marian postanowił zadziałać i mówi koledze, że przecież leci po kursie kolizycjnym z samolotem który wykonuje właśnie krąg. Cisza, reakcji pilota drugiej Cessny brak. Zaczynam się trochę denerwować, ale powoli uruchamiam myślenie co by tu w tej sytuacji zrobić. Szybka analiza możliwych rozwiązań i wydaje się że najsensowniej jest odejść w prawo i ominąć konkurencyjny samolot. Słyszę głos instruktora „sierra golf bravo, obserwujesz przeciwnika?”, odpowiadam „obserwuję”, czekam jeszcze chwilkę, może gość zmądrzeje, ale reakcji brak, więc odbijam w prawo i robimy piękną mijankę w odległości ok. 50 metrów.

Najciekawsze jest to, że pilot tej drugiej Cessny nie po raz pierwszy wykazał się ignorancją zasad i totalnym brakiem kultury, w szczególności wobec osoby uczącej się. Pan Marian obiecał z nim porozmawiać…

Po drugiej przerwie na ziemi, ładuję swój tyłek w „cześkę”, uruchamiam (tym razem z poprawnie ustawioną mieszanką) i kołuję. Trochę jestem już zmęczony, ale trzy kręgi dam radę. Pierwszy start, pozycja z wiatrem. Pomyślałem sobie, skoro nie mam z kim pogadać w powietrzu, to przynajmniej porobię jakieś fotki. Wyciągnąłem aparat i zaczynam pozować. W czasie tej krótkiej chwili nieuwagi nabrałem dodatkowych 200 stóp wysokości! Postanawiam odłożyć aparat i skupić się na locie. Lądowanie takie sobie, wiatr w ogon skutkował zbyt dużą prędkością i przyziemieniem na trzy kółka.

Domy widziane z kręgu nadlotniskowego w Kaniowie

Drugi lot i znów mnie napadło z tym aparatem, tym razem na wznoszeniu. Cóż za głupota i brak wyobraźni. W efekcie zamiast wyprowadzić na kierunek 040 wyprowadzam na 060 i muszę poprawiać. Odłożyłem na moment aparat, ale nie na długo, bo już na pozycji z wiatrem znów go wyciągnąłem, tym razem trochę bardziej uważając. Lądowanie ok, ale znów wiatr w ogon i późne przyziemienie. Zawracam, kołuję do początku pasa, start… mijam cztery zakręty, i w tym momencie przychodzi mi do głowy najgłupszy pomysł, czyli zrobienie zdjęcia na podejściu. Próbując wykonać dobre ujęcie pasa nie zauważyłem że prędkość zaczęła spadać… Na szczęście w ostatniej chwili spojrzałem na prędkościomierz, gdzie wskazówka uciekła już z zielonego pola i tylko klapy trzymały mnie w powietrzu. Momentalnie oddałem wolant, dodałem gazu i schowałem aparat. Rozkojarzenie spowodowało, że lądowanie były najgorsze w moim życiu, tak mocno jeszcze nie przywaliłem. Nigdy więcej robienia zdjęć podczas samodzielnych lotów!

Pas 31 lotniska w Kaniowie widziany na prostej do lądowania

Skrót do kolejnego dnia ->

Swoją drogą zdjęcie i tak nie wyszło…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *