Day 96 – Żywiec i Prince Polo

Najwyższa pora zapoznać się z Polonią żyjącą w Portland. Od kiedy z powodu kryzysu upadła polska knajpka „Kraków” (prawda, że dobra nazwa?) jedynym miejscem gdzie można z pewnością spotkać dużą grupę Polaków jest polski kościół. W każdą niedzielę odbywa się w nim msza po polsku, a później większość osób udaje się na ploteczki przy kawie i ciastku.

Niestety nie dysponowałem wystarczającą ilością czasu, aby nawiązać z kimkolwiek znajomość. Przyznam też szczerze, że nie odnalazłem miejsca, w którym miały być rzekomo podawane te ciastka. Trafiłem za to do Domu Polskiego, który stoi zaraz obok kościoła i znajduje się w nim sala bankietowa, mała biblioteczka z polskimi książkami oraz Grandpa’s Cafe (otwarta w piątkowe wieczory i niedzielne popołudnie). Można tam zjeść różne przysmaki oraz, co ważniejsze, zaopatrzyć się w niezbędne produkty Made in Poland, takie jak Żywiec, kiełbasa czy Prince Polo.


Po tej krótkiej wizycie na portlandzkiej Little Poland udałem się prosto do szkoły, tym bardziej że chwilę wcześniej dostałem maila o przesunięciu mnie ze standby’a na N80CT. Nie do końca wierzyłem że uda mi się gdziekolwiek polecieć, bo pogoda od rana była kapryśna, no ale trzeba spróbować. Tuż po moim wjeździe do Hillsboro pojawił się nowy METAR, a w nim widzialność 10 mil – czyli tyle ile potrzebuję do lotu według solo endorsement w moim logbooku. Zasadniczo wcale nie byłem zadowolony z takiego rozwoju wydarzeń, bo kompletnie nie wiedziałem co mam robić podczas tego lotu. Było już jednak za późno na odkręcanie rezerwacji, więc przygotowałem flight manifest i poleciałem.

Pierwsze co poczułem to znów wspaniałe uczucie wolności, gdy jest się jedyną osobą za sterami. Wolność jednak nie trwała długo, bowiem zaraz po oderwaniu się od pasa zacząłem walczyć ze wszechobecnymi małymi obłoczkami, gęsto rozsianymi po niebie pomiędzy 1400 a 2500 ft. Dopiero na 3000 ft sytuacja była trochę lepsza, jednak co z tego, skoro prawie wszystkie samoloty z Hillsboro Aviation postanowiły pobawić się dziś w West Practice Area. Znalezienie własnego kawałka nieba graniczyło z cudem, a konieczność ciągłego rozglądania się na lewo i prawo uniemożliwała przećwieczenie jakichkolwiek „ewolucji”. W dodatku przez te wszystkie drobne chmurki bardzo słabo widać było ziemię, przez co ani nie wiedziałem co raportować na wspólnej częstotliwości, ani skąd mam spodziewać się ruchu który ogłaszał się przez radio. Przypadkowo udało mi się trafić na turning tree, „zatrzymałem” się więc na chwilę i po namyśle postanowiłem wrócić na lotnisko. Dodatkowo po odsłuchaniu ATISu okazało się, że widzialność spadła do 9 mil, a więc poniżej mojego minimum.

Zacząłem zniżanie w kierunku Hillsboro, zręcznie omijając slalomem wszystkie chmurki. Na wieży dowodzenie objęła kontrolerka, na którą chyba każdy się skarży. Dziś kazała mi (i nie tylko) przy readbacku powtarzać każde jej słowo, każde! Jeśli pominąłem cokolwiek, powtarzała cały komunikat i tak do skutku. I nie chodzi tu o istotne informacje, ale np. o model samolotu który miałem za nią powtórzyć zamiast normalnego „traffic in sight”.

Po wylądowaniu i wpisaniu do logbooka 0.5h nalotu spotkałem Davida, który wybierał się na lot z Fluriną (czyli dziewczyną Nicoli) do McMinnville. W międzyczasie do startu przygotowywało się Velocity w malowaniu pt. „Różowa Pantera”.

Velocity "Różowa Pantera"

Chwilę później David był również gotów do lotu.

Wieczorem pojechaliśmy wspólnie całą grupą na wiejskie burgery do Taverny Helvetia, gdzie spotkaliśmy jeszcze dwóch Norwegów. Pogadaliśmy sporo o szkole, o lataniu, próbując w międzyczasie przypodobać się obsługującej nas kelnerce (Łukasz, wiesz o co chodzi :) ). Po powrocie postanowiliśmy jeszcze pograć w Uno, a przegrany miał przebiec się nago wokół osiedla. Wyszło na to, że przegraliśmy wszyscy oprócz Fluriny, ale po kilku kolejnych rozdaniach wspólnymi siłami trzech samców pokonało i kobietę. Niestety po sprawdzeniu przepisów stanu Oregon okazało się, że bieganie nago w przestrzeni publicznej jest poważnym przestępstwem, wobec czego z tego pomysłu zrezygnowaliśmy…

* * *

Wracając jeszcze do początku tego wpisu. W poniedziałek udałem się do polskiej „budy” przy SW 10th i Alder, gdzie dowiedziałem się o miejscu tych potajemnych spotkań z ciastkami i kawą – odbywają się one pod samym kościołem. Następnym razem może uda mi się nawiązać więcej polonijnych kontaktów. Tymczasem pora na pierogi ruskie pod Giewontem Mt. Hoodem.

Pierogi z Mt Hood w tle

2 komentarzy do wpisu “Day 96 – Żywiec i Prince Polo

  1. Latasz juz sporo czasu wiec moje pytanie brzmi jak wiele kobiet pilotów spotkałeś do tej pory?

  2. W Polsce nie za wiele, osobiście spotkałem może 7-8 (GA). Dwa razy leciałem też LOTem z kobietą w kokpicie. W szkole w Hillsboro jest sporo dziewczyn, szczególnie na śmigłowcach (najwięcej z Niemiec i Norwegii) oraz kilka na samolotach (głównie z Japonii). Wśród instruktorów kobiety to ok. 10-12%.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *