Day 77 – podróż z niespodzianką

W tym miejscu blog przewija się o 3 tygodnie, a więc do dnia w którym ponownie lecę do USA.

Pożegnania zawsze są trudne, a szczególnie kiedy wyjeżdża się na 8 miesięcy na odległość dziewięciu stref czasowych. Te trzy tygodnie spędzone w Polsce pozwoliły mi docenić zalety bycia na miejscu, wśród rodziny i znajomych. Dobrze że mój pierwszy samolot odlatuje o 6:55 rano i nie mam zbytnio okazji się rozmyślić.

Mój plan na dzisiaj jest odrobinę szalony, ale kupujac bilet na 3 tygodnie przed odlotem nie można było wybrzydzać. Z Krakowa lecę do Monachium. Tam planowo 45 minut przesiadki i kolejny odcinek do Londynu. W Londynie 1:30 wolnego i do Nowego Jorku. 1:25 i ostatni kawałek – do Portland.

Lot do MUC Lufthansą rutynowy, samolot (Avro RJ85) w miarę komfortowy chociaż odgłos wysuwajacych się klap może budzić u niektórych lekki niepokój. Do jedzenia jakiś marny zawijas z jabłkiem. Ladowanie o czasie, szybkie przejście do odpowiednich gate’ow, błyskawiczna wizyta w lounge’u na wypadek gdyby na kolejnym odcinku znów nie zaoferowali nic sensownego do jedzenia.

Do Londynu lecę również LH, tyle że teraz Airbusem A321, czyli wygodniejszym środkiem transportu niż Avro. W dodatku środkowy fotel jest wolny i wraz ze współpasażerem z aisle seat mamy mnóstwo miejsca. Pasza tym razem całkiem zjadliwa, sałatka owocowa i jogurt z płatkami (owsianymi chyba). Na Heathrow jesteśmy o czasie, niestety muszę zmienić terminal na nr 4, w którym niezbyt jest co robić. Siadam w Costa Coffee (Starbucks był obok, ale jeszcze niech będzie ta Europa) i słyszę jak niedługo potem wywołuja mnie przez głośnik. Zaczynam się przyzwyczajać (patrz: poprzednia podróż do USA). Idę na gate, chcą ode mnie mój adres w Stanach. Proszę bardzo.

Pół godziny później zajmuję swoje miejsce w Boeingu 757 Continentala lecacym do EWR (Newark). Na razie coś luźno, znów między mną o pasażerką przy oknie wolne miejsce. Po chwili zamykają się drzwi i stewardzi (w większości, kobieta była tylko jedna) zaczynaja przygotowywać kabinę do odlotu. Z jakiegoś powodu nie wypychaja nas ze stanowiska i łapiemy 20 minut opóźnienia. Normalnie bym się tym specjalnie nie przejmował, ale tym razem mam tylko 1:25 na przesiadkę na lot do Portland, a trzeba przejść przez immigration, odebrać i nadać ponownie bagaż, przejechać kolejką do terminalu C, odstać swoje do security, przejść do gate’a… może być krucho z czasem.

Po lekturze gazety, krótkiej rozmowie z pasażerką spod okna (dzewczyna z Libanu imigrująca do USA do swojego męża) pora na najważniejszy moment lotu czyli lunch. Tradycyjnie beef or chicken, chicken bezpieczniejszy. W dodatku trafiłem na tego samego co ostatnio, czyli panierowany z serem, makaronem, sosem pomidorowym i fasolką szparagową. Po takim posiłku można udać się na odpoczynek. I tu taka ciekawostka: dziś leci nas w tym dość dużym przecież samolocie 48 osób! Obsługa sama zaproponowała żebyśmy się porozsiadali dla własnej wygody. Znalazłem sobie więc całkiem wolny rzad, rozłożyłem się na 3 siedzeniach i poczułem się prawie jak w klasie biznes z fotelami lie-flat. Kocyk, dwie poduszki i dobranoc!

Obudził mnie wózek rozwożący gorące kanapki. W sam raz pora na „śniadanie”. W dodatku podwójne, bo za chwilę był drugi kurs – w końcu tak mało pasażerów, a kanapeczki nie mogą się zmarnować. Na koniec jeszcze pudełko z chipsami i ciasteczkiem i zaczynamy zniżanie do lądowania. Poszedłem do łazienki się ogarnać, a w drodze powrotnej zagadałem się jeszcze z jednym ze stewardów, aż do zejścia na 3000 ft. Dowiedziałem się od niego, że dziś popołudniu spodziewają się burzy śnieżnej i że wiele lotów jest odwoływanych. Oby nie mój!

Jakimś cudem siadamy o czasie i pędzę do immigration. Oczywiście kolejka, pół godziny stania. Biegiem po walizki, do terminalu C i przez security. Tu jeszcze gorsza kolejka, próbuję więc przejść przez security dla wybrańców, ale ani mój status Star Silver, ani tłumaczenie że za 25 minut odlatuje mój samolot nie pomagają. Stoję więc w zwykłej kolejce i przez security udaje mi się przebrnąć na niecałe 10 minut przed odlotem. Biegnę przez terminal i patrzę na kolejne monitory z rozpiską lotów. „On time”, biegnę dalej. „On time”, bięgnę dalej. „DEPARTED”, to się zatrzymałem, co tak będę dalej biegł. Na wszelki wypadek podszedłem do gate’a, zapytałem tylko „Portland, Oregon?”, pani się uśmiechnęła i wskazała palcem Service Desk.

Podchodzę więc do biura obsługi klienta i pytam jakie są moje opcje. Mógłym dzisiaj próbować załapać się na stand-by do Houston. Niestety najbliższy lot z Houston do Portland jest i tak rano. Inne loty dzisiaj i wszystkie w dniu jutrzejszym są poodwoływane ze względu na śnieg, który ma być lada moment. Na czwartek może by coś się udało znaleźć, ale najpewniejszy w tym momencie jest piątek. Hotel? O nie proszę pana, jak pogoda odwołuje loty to hotelik się nie należy.

Wziałem sobie chwilę na zastanowienie, bo i tak nie mam się gdzie spieszyć. Mogę sobie spokojnie wypić kawę. W międzyczasie dowiaduję się, że nowojorscy znajomi moich rodziców bardzo mnie do siebie zapraszają i chcą żebym u nich został jak długo tylko mam ochotę. Propozycja jest niezwykle kusząca, bo dzięki temu nie dość że się z nimi zobaczę, to jeszcze będę miał okazję zwiedzić Nowy Jork. Wracam więc do Service Desku i „tell me about friday…”. A co z bagażami? „Bagaże czekają na Pana na dole na karuzeli nr 9”. Super! Dzwonię do Beaty i Zbyszka, Zbyszek wyjedzie po mnie na lotnisko i będzie za jakąś godzinę.

Schodzę na dół po moje walizki, ale niestety karuzela nr 9 jest pusta. Podchodzę więc do odpowiedniego okienka i pytam gdzie je znajdę. „Pana bagaże zostały odesłane do terminalu A i będa leciały United do Chicago”. Co?! „Ale jak pan wie, zbliża się śnieżyca i nigdzie nie polecą, więc radzę panu podjechać do terminalu A i poprosić w United o wydanie bagażu. Sami nie możemy tego zrobić, bo nie odbierają telefonu”. Mam na szczęście jeszcze trochę czasu, wsiadam więc w lotniskowy pociag i jadę do A. Pracownikowi United tłumaczę co mi powiedziano, ale dowiaduję się że w ich systemie nie ma śladu mojego bagażu! Lekko wkurzony wracam do C i proszę o wyjaśnienie tego problemu. Pani z Continentala obiecuje wysłać wiadomość do bagażowych, aby nigdzie moich walizek nie wsadzali, tylko przekazali je do odbioru przez klienta (kurierem do domu nie mogą wysłać, bo moim final destination jest PDX). Niestety będę po nie mógł przyjechać dopiero jutro. Wielka krzywda się tak naprawdę nie dzieje, bo przygotowałem się na taka ewentualność: mam w bagażu podręcznym ubrania na dwa dni, szczoteczkę do zębów czy golarkę.

Po krótkiej chwili pojawił się Zbyszek i pojechaliśmy do ich mieszkania na Queensie. Po drodze trzeba przeciąć Manhattan, a Zbyszek był tak miły że jeszcze przewiózł mnie po najważniejszych punktach wyspy. Na koniec wstapiliśmy do sklepu po piwo (Tyskie), które już na spokojnie wypiliśmy w mieszkaniu, odpoczywajac po tym długim dniu…

12 komentarzy do wpisu “Day 77 – podróż z niespodzianką

  1. Witam. Przyjemnie sie czyta Twojego bloga, trzymaj tak dalej. Tak sie sklada ze pracuje w firmie handlingowej ktora obsluguje na Heathrow Continentala, co prawda w tym dniu co leciales mialem wolne, ale spojrzalem w system i Twoj bagaz byl przeznaczony do offloadu, Teraz wiem z jakiego powodu :) Jak bedziesz kiedys jeszcze mial polaczenie na Heathrow zapraszam na kawe do Starbucks.
    Pozdrawiam.

  2. >> Tradycyjnie beef or chicken, chicken bezpieczniejszy. W dodatku trafiłem na tego samego co ostatnio,

    Ta sama sztuka ???
    :-)

  3. Wprawdzie jest to mój pierwszy komentarz, ale śledzę Twoje przygody w USA od samego początku i muszę przyznać, że w bardzo przyjemny i ciekawy sposób prowadzisz ten blog :)

  4. czesc michal

    a jak amerykanki sie Tobie podobają

    zalatw zniesienie wiz hi hi

    pozdrawiam i tyle ladowan co startow w 2011roku

    marian d.

  5. Witam!
    Dopiero co odkryłam Twojego bloga. Bardzo ciekawie piszesz,lekko sie go czyta:-) Ja mam pytanie trochę nieaktualne: z tego co wyczytałam, to kiedy robiles ATP(L) frozen, byles jeszcze studentem. Powiedz mi, skąd wziąłes pieniądze na atplke? dla mnie jest to jedyne ograniczenie w drodze na fotel pilota a kompletnie nie wiem skad wytrzasnąc tyle kasy…

  6. @g007

    Na razie Michal ma (tylko) PPL’ke i zdana teorie do ATPL’a (14 egzaminow). Tak wiec jest dopiero na poczatku tej kosztownej drogi.

    A skad wziac na to pieniadze?
    Widze 3 mozliwosci:
    – zarobic
    – pozyczyc
    – dostac (np.: od rodziny)

  7. czyli najdrozsze z tego wszystkiego jest budowanie nalotu? ile wlasciwie kosztuje ATP(L) frozen?

  8. To po kolei :)

    adej – dzięki i powodzenia w sesji!

    Panie Marianie, super dziękuję za komentarz i również pozdrawiam, wszystkiego dobrego! Amerykanki w większości niestety poniżej oczekiwań…

    Pytanie o fundusze zostało chyba wystarczająco dobrze omówione przez czytelników.

    Kowal, NYC rewelacja. Głupio zrobiłem, że zostałem tam tylko 3 dni. Swoją drogą, relacja niedługo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *