Day 76 – do domu

Nie byłbym soba, gdybym był na czas gotów do podróży. Jak zwykle przez lenistwo i głupotę zaczałem pakować się o 2 w nocy, w sytuacji gdy wcześniej policzyłem że aby bez nerwów zdażyć na lotnisko muszę wyjść z domu o 4:45. Same walizki były gotowe dość szybko, ale pakowanie tego wszystkiego co zostawiam w Stanach na czas mojej nieobecności po prostu mnie przerosło. Wszystko było przeciwko mnie, poczawszy od przygotowanych pudeł które były o 5 cm za duże żeby zmieścić się do bagażnika, przez wieszaki na ubrania, poplatane tak że nie mogłem ich opanować, na rzeczach typu stolik nocny które nagle się przede mna pojawiały, kiedy bagażnik musiałem już upychać ciężarem swojego ciała żeby się domknał. Część dobytku musiałem zostawić na tylnim siedzeniu, ale mam nadzieję że David wyjmie je z samochodu jak się obudzi i schowa do swojego mieszkania.

W taki oto właśnie sposób, sprzatajac jeszcze po drodze mieszkanie (mam nadzieję, że nikt nie słyszał tego odkurzacza o 4 rano) udało mi się zamknać drzwi równo o 5. Nie jest źle… a przynajmniej nie było dopóki nie dotarłem na przystanek MAXa. Następny jedzie dopiero po 5:30. Szybka kalkulacja w iPhone’owej aplikacji, na lotnisku powienem być o 6:55 (bo jeszcze mam przesiadkę). Zaraz zaraz, o której leci ten samolot? 7:40?!

Houston, mamy problem! (i to dosłownie, bo główny hub linii Continental mieści się w Houston) Dzwonię na infolinię z pytaniem ile w moim konkretnym przypadku MUSZĘ być wcześniej na lotnisku. Paniusia mi coś gada, że w sumie to lot międzynarodowy to 2 godziny. Co?! Na nic moje tłumaczenie, że pierwszy odcinek jest do Newarku. W końcu wydusiłem od niej, że ostatni pasażer będzie odprawiony na 45 minut przed odlotem. 45 minut, to byłaby… 6:55! Trochę ryzykowne posunięcie, rozważyłem inne możliwe opcje, ale moja krakowska centusiowość wzięła górę i postanowiłem spróbować dojechać pociagiem.

MAX podjechał pod terminal równo o 6:55. Bieg z trzema walizkami do stanowisk Continentala. Oczywiście musza być idealnie na drugim końcu lotniska. Musiało być po mnie widać że wypluwam płuca, bo jak mnie kobieta przy odprawie zobaczyła, to nawet bagaży nie zważyła. Przez priority security, prosto do rękawa i w efekcie nie wiedziałem nawet czy samolot do którego wsiadłem leci do Newarku. Dobrze, że sasiedni pasażerowie wiedzieli, no i jeszcze załoga to potwierdziła z głośnika przed samym startem.

Widok z samolotu na rampę na lotnisku PDX

W samolocie od razu padłem, gdzieś tylko po drodze przebudziłem się i zobaczyłem kawałek ośnieżonych gór.

Widoczek z samolotu

W Nowym Jorku na przesiadkę miałem już sporo czasu i mogłem spokojnie zjeść na śniadanie pizzę (z jakieś podobno słynnej sieci pizzerii, bo na ścianie wisiały rekomendacje Arnolda i innych) i wypić Starbucksa. Dalej boarding na lot do Paryża, kilka fotek i od razu w kimę.

Samoloty na lotnisku Newark

Obudziłem się tylko na kolację i śniadanie, a jakże. W Paryżu na lotnisku jak zwykle nic ciekawego, a musiałem czekać prawie 4 godziny (co mi się już na starcie skojarzyło z noca spędzona na CDG, nigdy więcej). Dobrze, że tym razem w lounge’u, w którym można było nareszcie przekasić coś europejskiego i spokojnie się w ciszy zdrzemnąć.

Ostatni odcinek do Krakowa LOTowskim Embraerem, praktycznie cały przegadałem z dwoma studentkami UJ wracajacymi z wymiany we Francji, więc czas szybko zleciał. Nie zapomnę też tego uczucia, gdy wchodziłem na pokład i usłyszałem od stewardesy „dzień dobry!”. Poczułem się już jak w domu.

4 komentarzy do wpisu “Day 76 – do domu

  1. Pamiętam mój powrót ze Stanów. Wchodzisz na pokład LOTowskeigo B767, słyszysz wokół polski język, i czujesz się już prawie jak w domu :)
    Pozdrawiam!

  2. Część 2 startuje niedługo, powinna była wystartować już 11 stycznia ale podróż nie obyła się bez pewnej przygody. Cierpliwości :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *