Po wczorajszym locie zdecydowanie należy się odpoczynek. Następny krok to drugi progress check, a do tego trzeba mieć zaklepany termin z odpowiednim instruktorem.

Od kilku dni zacząłem rozglądać się za książką do dalszej części szkolenia. Szkoła oraz mój CFI zalecają wielką księgę Jeppesena Instrument/Commercial. W szkole mamy małą biblioteczkę, więc przeglądnąłem kilka różnych pozycji i Jepp faktycznie wydaje się całkiem sensowny – bogaty w treść i ilustracje, a jednocześnie w miarę łatwy do czytania.

W szkole jest też tablica ogłoszeń, gdzie od czasu do czasu ktoś sprzedaje swój dobytek przed powrotem do domu. Niestety, nikt nie ma Jeppesena. Powell’s Books ma tylko starsze wydanie. Z ciekawości przeszukałem też Craigslist – i ku mojemu zaskoczeniu znalazłem Chińczyka który pozbywa się swoich książek, a w dodatku mieszka naprzeciwko mnie. Zażyczył sobie $20, nowa kosztuje $85. Dobry deal.

Popołudniu pojechałem na myjnię. Co ciekawe, po dwóch miesiące jeżdżenia w tej deszczowej krainie moje auto wcale nie było bardzo brudne (co innego po jednym dniu w Krakowie). Miałem po prostu ślady po mokrych liściach, które dmuchawami grabią na naszym osiedlu Meksykańscy ogrodnicy, przy okazji rozrzucając je po zaparkowanych samochodach.

Myjnia w Hillsboro to typowa amerykańska konstrukcja – wjeżdżasz z jednej strony, wyjeżdżasz z drugiej. W czasie mycia siedzisz w środku, ba, nawet nie wyłączasz silnika – jedynie bieg musisz zmienić na neutral. 60 sekund i gotowe – auto czyste. Za chwilę wyjeżdża kolejne. I kolejne. Mają przepustowość!

Wieczorem mój współlokator postanowił się wyprowadzić. Powiedział mi o swoim planie już kilka dni temu, ale dziś koło 23 po prostu wyłączył TV, odpiął internet i wyszedł bez słowa. Nie będę tęsknił :)