Day 509 – Wielkanoc w Seattle

W tym roku święta wielkanocne spędziłem skromnie, bez podróży do Nowego Jorku. Udało nam się za to wyskoczyć na weekend do pobliskiego Seattle.

DSC07104.JPG

Ale po kolei. Na sobotnią święconkę pojechaliśmy do polskiego kościoła w Portland. Ksiądz chyba widział że byliśmy głodni i pokropił nasz koszyk mimo, że się spóźniliśmy i na następną turę musielibyśmy czekać 40 minut. Po przeciwnej stronie ulicy był park i skorzystaliśmy z nietypowo słonecznej pogody konsumując jajka ugotowane w cebuli, kiełbasę (cóż, w sklepie nie było polskiej więc poszło salami) i inne świąteczne specjały.

photo.JPG

W drodze do Seattle zatrzymaliśmy się w Chehalis. Podczas mojego ostatniego cross country przeczytałem kilka ulotek, między innymi o lokalnym muzeum historycznym.

DSC07059.JPG

Muzeum niestety było zamknięte, ale znaleźliśmy przewodnik po tym starym i trochę wymarłym miasteczku z opisem praktycznie każdego budnku. Pospacerowaliśmy trochę, ale mimo szczerych chęci nie udało nam się załapać na sens w miejscowym kinie.

DSC07056.JPG

W Seattle spędziliśmy półtora dnia z przepiękną pogodą. W sobotni wieczór mieliśmy ochotę na owoce morza i w przewodniku natknęliśmy się na Tempero do Brasil, czyli całkiem autentyczną restaurację z brazylijską (konkretnie bahijską) kuchnią. Raj dla mojej towarzyszki, dla mnie z resztą też. Mmm!

W niedzielę nie ominęliśmy oczywiście obowiązkowych punktów, takich jak Pike Place. Czuć było świąteczną atmosferę, ludzie odpoczywali na trawie jedząc piroshki i popijając napoje ze Starbucksa.

DSC07077.JPG

Myśleliśmy, że wybierzemy się na przejażdżę jakimś statkiem, albo chociaż promem, ale nie było żadnej sensownej oferty. Za to na nadbrzeżu nie mogliśmy uwierzyć, jak leniwe są miejscowe mewy. Gdy ktoś rzucił im frytkę, której nie udało się im złapać w locie, to zamiast zgarnąć ją z ziemi czekały aż ktoś poda im kolejną prosto do dzioba…

DSC07086.JPG

Z nowych (dla mnie) atrakcji zaliczyliśmy jeszcze krótką przejażdżkę miejscowym monorailem z centrum dzielnicy sklepowej pod Seattle Center, czyli między innymi Space Needle. Nie wiem jakim cudem byłem w tamtej okolicy już kilka razy i przeoczyłem niezwykle interesujący budynek Experience Music Project/Science Fiction Museum.

DSC07118.JPG

To tyle jeśli chodzi o reportaż z tej krótkiej, świątecznej wycieczki. Po więcej szczegółów zapraszam do poprzenich wpisów z Seattle. I pewnie do kilku przyszłych też.

DSC07123.jpg

6 komentarzy do wpisu “Day 509 – Wielkanoc w Seattle

  1. No nie zartuj… Gdzie jak gdzie ale wlasnie w USA jest najwiekszy rynek lotniczy. Zaraz po nim Azja. Nastepnie bliski wschod (Qatar, UAE) – jesli nie wybuchnie wojna w Iranie. O EU zapomnij. Skrzyzowanie komunizmu z XIX wiecznm kapitalizmem nie moze sie udac. Linie lotnicze ledwio zipia pod ciezarem podatkow, regulacji, konkurencji Ryana dotowanego przez samorzady, ze o konkurencji Emirates nie wspomne.

    No chyba ze mowiac „przyszlosc zawodowa” masz na mysli cos innego niz lotnictwo.

  2. Rynek owszem jest najwiekszy, ale ja patrze z perspektywy pilota i ta perspektywa nie jest za ciekawa. Zeby pracowac na sredniej wielkosci samolocie trzeba najpierw spedzic 3-4 lata w GA, pozniej kolejne 3-4 jako F/O w regionals, ze 2-3 lata jako kapitan. Jakies 10 lat za $20-45k zanim mozna myslec o pracy F/O na srednim jetcie – za pieniadze podobne, co na „dzien dobry” w Ryanairze. Awans na CPT to kolejne dlugie lata, tym bardziej jak AA padnie i wypusci na rynek swoich pilotow.

    Europa pod tym wzgledem jest lepsza, choc o prace tez nie jest latwo. Na dzien dzisiejszy najlepszym rynkiem jest Ameryka Poludniowa (np. Brazylia – niestety przepisy wymagaja obywatelstwa, a to trwa 6-7 lat). Azja czy Bliski Wschod to dobre pieniadze, ale trzeba miec najpierw doswiadczenie, bo swiezakow to oni maja swoich.

  3. Mysle, ze powinienes spojrzec jeszcze raz. Wlasnie te 3-4 lata w GA moga dac ci bardzo duze doswiadczenie i nalot, a takze znajomosci. Bardzo wielu pilotow, instruktorow, chef’ow ma male sportowe samoloty i lata nimi dla przyjemnosci. Warto nawiazywac takie znajomosci. Pamietaj tez, ze w czasie pracy w GA mowimy o nalocie 2500-3000H. Z takim nalotem wcale nie musisz pracowac jako FO w regionals. Do regionals naogol ida ludzie z 800-1000H. I ogromnym kredytem za szkolenie.

    $20-45K to wcale nie jest taka zla pensja. 80% ludzi pracuje za takie pieniadze. A jesli jestes debt free to bedzie Ci jeszcze latwiej.

    AA nie padnie. Predzej polacza sie z innym przewoznikiem albo FED sypnie im szmalem. Zreszta piloci z AA moga szukac pracy na calym swiecie, Azja/Emiraty.

    O Ryanie zapomnij. W EU jest cala masa swierzakow po szkole z nalotem az 250h i sa gotowi fly for food. Zreszta zeby dostac sie do Ryana musisz wybulic E30K za TR na 737NG, a i tak nie masz gwarancji ze cie przyjma albo nie wywala po 6 miesiacach. Zreszta moim zdaniem Ryan jest firma, ktora psuje rynek i niszczy biznes innym linia. Pamietaj ze Ryan nie robi kasy na operacjach lotniczych tylko na zbieraniu dotacji od samorzadow pod pozorem „reklamy”. Jak samorzady przestaja sypac szmalem to sie Ryan wycofuje z portow. Czyz nie tak bylo we Francji i Hiszpanii?

    Wogole w EU jest ciezko prowadzic jakikolwiek biznes. Przepisy, regulacje, socjal, podatki zadusza kazda dzialalnosc. Liniom bedzie coraz trudniej, szczegolnie ze na kierunkach Afryka Pd/Azja/Australia firmy takie jak Emirates/Qatar/Etihad miazdza europejczykow.
    Poza tym w EU GA praktycznie nie istnieje. Ze o Polsce nie wspomne.

    Niestety, aby zostac CPT to i tak musisz swoje frycowe odrobic. Inaczej sie nie da. Moim zdaniem, z punktu widzenia pilota to nie wazne czym latasz wazne ze latasz. Szczegolnie w obecnym klimacie kryzysu.

    I jeszcze wracajac do GA. Jako instruktor w obecnej szkole mozesz sobie wyrobic wize z Green Card. A z GC bedzie ci jeszcze latwiej znalez prace na terenie USA.
    Oczywiscie to co zrobisz jest Twoja sprawa, to sa tylko moje prywatne przemyslenia.

    Na zakonczenie powiem ci moja historie:
    Pracowalem w pewnej firmie, gdzie po trzech lata zaproponowano mi stanowisko managerskie. Odmowilem. Widzialem jak w tej firmie traktuje sie ludzi i nie chcialem dealowac z calym tym bullshitem. Wolalem odwalic moje 8h, isc do domu i miec to wszystko w d***.
    Jeden z naszych marketing directors rowniez widzial caly ten crap i tez odeszla do innej firmy gdzie zostala Executive Director.
    Guess what? Zadzwonila do mnie i zapytala czy nie chcialbym dla niej pracowac.
    Na spotkaniu poznalem jednego z corpo managers – chlopak byl w moim wieku, przyjechal z Rumunii.
    I od razu zaproponowal mi MGT position :). Oferte przyjalem.

    Taki sam schemat dziala w lotnictwie jak i w kazdej innej branzy. Tez moze poznasz kogos, kto w Ciebie uwierzy, kto bedzie widzial ze warto w Ciebie zainwestowac i dac Ci mozliwosc rozwoju.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *