Day 507 – kawa w Chehalis

Z 6-tego kwietnia pogoda uczyniła bardzo interesujący dzień. O 7:00 wszyscy powsiadali do samolotów i wyruszyli do practice area, jednocześnie ignorując informację od wieży o zbliżających się od południa chmurach na 900 ft. Ja postanowiłem z Danem, że zostaniemy na kręgu ćwicząć short i soft fields i zobaczymy jak sytuacja się rozwinie. Do dyspozycji mieliśmy N560PC, czyli Cessna 152 „wersja bush plane”.

DSC07040.JPG

Na zdjęciu widać, w oddali za drzewami, zbliżające się chmury. Z kolei te wystające blaszki na górnej powierzchni skrzydeł (jak również na stateczniku pionowym) to vortex generators – powodują, ze powietrze opływające skrzydło jest delikatnie turbuletne i na wysokich kątach natarcia opóźnione jest odrywanie się strug (czyli przeciągnięcie). Oczywiście dodają one trochę do oporu, ale najwyraźniej poprzedniemu właścicielowi 560PC to nie przeszkadzało.

Po czterech lądowaniach postanowiliśmy z Danem poćwiczyć kilka manewrów. Pożegnaliśmy się z Hillsboro Tower, ale przezornie postanowiłem nie oddalać się zbytnio od bazy – weszliśmy powyżej 2700 ft, czyli granicy przestrzeni klasy D, i kręciliśmy się bezpośrednio nad lotniskiem. Steep turns, kilka przeciągnięć. Przy tych drugich rzeczywiście czuć było obecność vortex generators – mocno się trzeba było starać, żeby przeciągnąć samolot w konfiguracji do lądowania.

Gdzieś po 50 minutach naszego lotu chmury zaczęły przykrywać południową połowę lotniska. Najwyższa pora na nowo porozumieć się z wieżą. Zanim jeszcze miałem okazję nacisnąć przycisk nadawania, usłyszałem jedną z Seminoli na kręgu, która zamiast touch and go prosiła o full stop landing, gdyż nie była już w stanie utrzymać wysokości kręgu 1200 ft bez kontaktu z chmurami. I nagle wszystkie samoloty z okolicy zaczęły się zgłaszać z chęcią powrotu, jak pszczoły do ula. My byliśmy najbliżej, więc szybko zeszliśmy spiralą w doł. Rzeczywiście chmury były 900 ft nad terenem, czyli jakieś 1100 ft MSL. Krąg przelecieliśmy na 600 stopach – nie było to zbyt komfortowe, zważywszy na niebieski dźwig na budowie nowej fabryki Intela, z czerwoną flagą na 650 ft MSL.

Po naszym lądowaniu wciąż zgłaszały się inne Cessny i słychać było tylko „still over the layer”. Ostatecznie wszyscy poza dwoma studentami solo zdołali wrócić – tamci skończyli w McMinnville. Podobało mi się jak w pewnym momencie Tower zapytał, czy w powietrzu został ktoś jeszcze. „OK, attention all aircraft, new ATIS information is now current: wind calm, ceiling broken 900…”.

Kilka godzin przerwy i pogoda chwilowo odpuściła – w sam raz na cross country do Chehalis z Elvisem. Kilka żółtych plam na radarze, ale co zrobić – lepiej dzisiaj nie będzie. Lot był spokojny, choć rzeczywiście przez chwilę lecieliśmy w silnym opadzie i lekkiej turbulencji. W Chehalis lądowanie, kołowanie do pasa i start w drogę powrotną.

Otwieramy plan lotu z Seattle Radio, a później od razu zgłaszamy się do Seattle Center po flight following. Wznosimy się i przecinamy właśnie 3000 ft. Patrzę w stronę domu i nie wygląda to za dobrze – przed nami wielka ciemna chmura z opadem do samej ziemi i małym kowadełkiem u góry. Nie ma opcji przelecieć pod, dookoła też nie bardzo bo wszedzie wyższy teren – więcej chmur. W tym samym momencie oddzywa się Seattle Center z ostrzeżeniem o „moderate to heavy precipitation 10 miles south of your position” – „Yeah, we got it, looks like we are not going to make it. Diverting to Chehalis, thanks for your help” – „No problem, frequency change approved, squawk VFR, have a good day”.

Zawróciliśmy, ponownie lądowanie w CLS i kołujemy do domku obok pompy paliwa. Wysiadamy z samolotu i idziemy zobaczyć do środka. Nikogo poza nami nie ma, ale wygląda zachęcająco.

DSC07044.JPG

Po lewej stronie gablotka ze „skarbami regionu” (między innymi całkiem niezłymi winami i lokalnymi piwami – choć w Oregonie mamy lepsze).

DSC07046.JPG

Dalej stolik z szachami, mała kuchnia, ekspres do kawy, koszyk ze słodyczami i skarbonka na dotacje.

DSC07051.JPG

W drugim pomieszczeniu kilka foteli, telewizor, kącik pilota (komputer, telefon i ekran z aktualną pogodą) oraz rewelacyjna lampa z silnika i lotniczej mapy.

Od dziś Chehalis jest moim lotniskiem pierwszego wyboru na cross country z niepewną pogodą. Posiedzieliśmy z Elvisem prawie godzinę, pogadaliśmy, wypiliśmy kawę, zjedliśmy M&Msy i pogoda trochę się poprawiła. W drodze do samolotu zatrzymałem się jeszcze chwilę przy czeskim szybowcu Blanik.

DSC07053.JPG

W miejsce poprzedniej dużej chmury pojawiły się nowe, ale przynajmniej widać było pod nimi prześwit. Zeszliśmy na 2500 ft i w padającym śniegu jakoś się prześlizgnęliśmy do Kelso, a od Kelso do Hillsboro niebo było już czyste. Zachmurzenie przegnał silny wiatr i musiałem odwołać mój kolejny lot z Johnem. Na tę okoliczność czekał już Dan, który bardzo chciał skończyć rozpoczętą (i przerwaną) rano lekcję. Polecieliśmy więc na kilka ground reference maneuvers i unusual attitude recoveries. Uczeń spisywał się nieźle i wysłałem go na End of Course Check. Jeśli zaliczy EOC z egzaminem nie będzie miał żadnego problemu. Jednocześnie mój logbookowy licznik przeskoczył po tym locie o kolejną cyfrę i pokazał 400 godzin nalotu.

A co działo się przez te kilka dni przed 6-tym kwietnia? Dużo lekcji teoretycznych, przygotowanie Chińczyków do progress checka, presolo testy z Kenem i trochę symulatora z Danem. Poza tym sporo czekania w CFI lounge na poprawę pogody. Mamy tam jeden dość stary komputer, który gdy każe się mu wykonywać jakieś bardziej skomplikowane zadanie, zaczyna odpalać wszystkie wentylatory i wydaje z siebie dźwięk tak głośny, że tylko czekamy aż kiedyś odleci. Ktoś przezornie postarał się nawet o oficjalny Airworthiness Certificate…

DSC07016.JPG

3 komentarzy do wpisu “Day 507 – kawa w Chehalis

  1. Widząc Twoje powyższe zdjęcia z Chehalis i „pilots lounge” przypomniałem sobie moje czasy podczas szkolenia na Florydzie. Dobrze pamiętam wspaniałą infrastrukturę dla GA w USA – to zupełnie inny świat: wygodne pomieszczenie, by chwilę odpocząć, wypić kawę czy jakiś inny napój, sprawdzić pogodę, nadać plan lotu, i to wszystko za darmo praktycznie…
    USA to chyba najlepszy kraj dla latania GA – tam się to lotnictwo promuje i wspomaga i stwarza odpowiednie dogodne warunku…
    Ech, czasy na Florydzie – najlepszy okres z całego szkolenia, każdy z mojego kursu tak powtórzy.

    Wszystkiego dobrego,
    pozdrawiam serdecznie,
    Piotr
    P.s. Jakbyś kiedyś leciał przez ZRH i miał chwilę to daj znać ;-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *