Day 456 – dual given

Skończyło się lenistwo, zaczyna się praca! No, przynajmniej w teorii, bo pogoda nie do końca pozwoliła tak od razu rozwinąć skrzydła. Pierwsze dwa loty w Johnem i Brandem zaplanowane na 10 lutego zamieniły się w dwie godzinne lekcje jak robić preflight. Im szybciej sami będą w stanie sprawdzać samolot przed lotem, tym lepiej – będziemy mieć więcej czasu na lot, a instruktor znajdzie kilka minut na krótki odpoczynek między blokami. Popołudniu zaś miałem pierwszą lekcję teorii z Kenem i Toby’im. Po omówieniu ogólnie „Human Factors” i „Airplanes 101” zeszliśmy na rampę podotykać samoloty, bo wiadomo że najlepiej tłumaczy się na żywych przykładach. W międzyczasie niebo zrobiło się autentycznie takie:
IMG_0784.JPG

W czasie tej pierwszej lekcji moje przygotowane plany i notatki przydały się jak nigdy. Początek miałem trochę nudny i niezorganizowany, ale jak wpadłem w rytm (szczególnie gdy przeszliśmy do dyskusji o częściach samolotu) to mogłem gadać bez końca.

Następnego dnia, 11 lutego, przyszedłem o 7 rano do pracy tylko po to żeby podziwiać mgłę i odwołać pierwszy lot. Niestety większość Chińczyków nie posiada telefonów komórkowych (tzn. mają iPhony bądź ichniejsze podróby, ale bez usługi) i nie mają jak poinformować mnie z domu że odwołują lot. Na szczęście szybko rozwiązaliśmy ten problem – poradziłem im dzwonić na Skype’a, który z kolei przekierowuje rozmowy na moją komórkę.

IMG_0789.JPG

Na szczęście kolejny blok był już znacznie pogodniejszy i mogliśmy z Brandem odbyć jego pierwszy lot. Chłopak bardzo się cieszył, bo na ten moment czekał już od listopada. Szkoła nie miała wystarczającej ilości instruktorów, a poza tym jego grupa dostała w ramach kary „przydział” jako ostatnia, bo kogoś z tej grupy złapano na paleniu w mieszkaniu (gdzie obowiązuje zakaz palenia).

Ogólnie z chińskimi studentami jest ciekawie. Odkąd zostałem instruktorem zaczęli się do mnie wszyscy zwracać „sir”, nawet gdy chodzę po osiedlu ubrany „po cywilnemu”. „Good morning sir”, „good night sir”, itd. Na początku trochę to było zabawne, ale szybko zrozumiałem że przecież w ten sposób okazują nauczycielowi trochę szacunku.

Po tym krótkim locie „wprowadzającym” zmieniłem samolot i poleciałem na cross country z Danem. Tak tak, okazało się że dostałem piątego ucznia. Dan będzie latał dla Sichuan Airlines, jest już po pierwszym solo i kilku kolejnych lekcjach, a więc pora na loty cross country. Dostałem go w „spadku” od Matsa, tzn. tak zadecydował któryś z moich szefów, pewnie dlatego że ja mam tylko CFI, a Mats komplet uprawnień instruktorskich i może skupić się na bardziej zaawansowanych szkoleniach.

Z Danem polecieliśmy do Corvallis, bo to prawdopodobnie będzie jego destynacja podczas pierwszego solo cross country. Chłopak radził sobie dość dobrze. Ciekawe jest jak Chińczcy mają wykute na pamięć procedury – są szybsi ode mnie! Co tak do końca dobre nie jest, bo wydaje im się że nie muszą już korzystać z papierowych checklist. Nawigacyjnie było nieźle, nauczyliśmy się korzystać z Flight Following i gadać z Flight Service Stations. Miałem trochę uwag co do trzymania stałego headingu i wysokości, ponadto lecąc do CVO czasy niezbyt nam się zgadzały z nav logiem przygotowanym przez Dana. Na szczęście w drodze powrotnej było już znacznie lepiej.

IMG_0790.JPG

W drodze do Corvallis starałem się, tak jak na egzaminie, zamienić każdą sekundę ciszy na „teaching moment”. W efekcie tak się nagdałem, że aż biednemu uczniowi zacząłem robić w głowie lekki zamęt. Ta metoda nie zdaje egzaminu w prawdziwym locie szkoleniowym – trzeba studentowi dać trochę czasu na odpoczynek, relaks i podziwianie widoków. Nie trzeba z niego robić mistrza świata w nawigacji podczas pierwszego cross country.

Wracając do Hillsboro pozwoliłem sobie więc poruszyć lżejsze tematy, a w zasadzie to Dan zaczął wypytywać o mnie, skąd jestem, jak długo latam, itd. Zaskoczył mnie trochę, bo kojarzył gdzie jest Polska, znał nawet nazwę stolicy (tyle że po chińsku, co akurat w brzmieniu jest bardziej podobne do „Warszawa” niż angielskie „Warsaw”). Ba, wiedział nawet o Euro 2012 i oglądał „Pianistę”! No i wszystkich pięciu moich uczniów ze słowem „Poland” kojarzy Marię Skłodowską-Curie.

* * *

Kilka dni później, 15 lutego, udało mi się kolejny raz wsiąść do samolotu, tym razem na pierwszy lot z Johnem. John był również bardzo entuzjastycznie nastawiony, nawet mi powiedział na początku że „jest pewny że nadgoni resztę grupy bo ma tak wspaniałego instruktora”. No i jak tu nie przychodzić do pracy z uśmiechem na ustach?

Wykonując te pierwsze loty z Brandem i Johnem zdałem sobie sprawę jak wiele, zarówno mnie jak i ich, czeka pracy. Lecąc z takim uczniem bardzo trudno oprzeć się pokusie żeby wziąć wolant w swoje ręcę i choć przez minutę lecieć z tą samą prędkością czy wysokością… Zaobserowowałem to szczególnie gdy poleciałem na cross country z Danem – po trzydziestu godzinach szkolenia z zapewnieniem swojemu instruktorowi komfortowego lotu nie miał żadnego problemu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *