Day 395 – trening…

Listopad upłynął na ostatecznym szlifowaniu lekcji teoretycznych oraz polowaniu na dobrą pogodę, by jeszcze trochę potrenować lotne elementy egzaminu na instruktora.

DSC06341.JPG

Odbyłem też dwa loty z „turystami”. Pierwszym z nich był Cazz ze szkolnego dispatcha. Cazz szykuje się właśnie do szkolenia na samolotową licencję zawodową i chciał zobaczyć co go czeka w niedalekiej przyszłości. Nie mogłem mu niestety pokazać wszystkich „ewolucji” bo chmury blokowały niebo od 2500 ft, ale polecieliśmy sobie do McMinnville poćwiczyć power-off 180s i short field landings. Wszystkie wyszły zaskakująco dobrze. W czasie lotu podzieliłem się z Cazzem „sekretami” N9877B, m.in. constant speed propem. Cazz pytał o moją technikę latania, a ja z przyjemnością tłumaczyłem jak radzę sobie z różnymi elementami pilotażu. Nie powiem, poczułem się dość dziwnie, ale i dumnie jednocześnie, kiedy inny pilot z ponad 150h nalotu zadawał mi pytania jakbym rzeczywiście był instruktorem. Ba, potrafiłem mu na te pytania odpowiedzieć nie tylko wiedzą z książek, ale i z własnego (skromnego) doświadczenia.

9 listopada wybrałem się z kolei na latanie z Davidem, tym z Austrii. Chciałem napisać „nie instruktorem” (aby odróżnić go od mojego CFI), ale byłaby to nieprawda – David, podobnie jak Nicola, od jakiegoś czasu pracują już jako instruktorzy śmigłowcowi w Hillsboro Aviation. Z Davidem wybraliśmy się w rejon St. Paul. Pogoda była bezchmurna, a ruch w powietrzu nieprawdopodobny. Dobrze było mieć na pokładzie trzecią parę oczu – po moich i PCASie.

Przećwiczyliśmy chyba wszystkie manewry maximum performance i ground reference. Na koniec wybraliśmy się do Aurory, gdzie też cieżko było wcisnąć się w krąg. Dolatując do lotniska, jakiś mądrala zgłosił się pół mili za mną. Wrzuciłem pełen gaz i skierowałem się prosto do pasa, byle jak najszybciej włączyć się do kręgu. Zgłaszam „on fourty five to left downwind 35”, na co koleżka zaczął się wymądrzać że to nie jest „fourty five” tylko 90°. W kręgu podążałem za inną Cessną, która krąg robiła dość szeroko. W dodatku zgłosili „full stop”, więc dałem im trochę więcej miejsca na zatrzymanie i zjazd z pasa. Na finalu słyszę „mądralę” jak zgłasza „WIDE base” ze zdecydowanym akcentem na „wide”, jakby mu się przeze mnie wielka krzywda stała. Myślałem jeszcze, że może to tylko moja narcystyczna wizja świata, ale po powrocie do Hillsboro dwóch instruktorów, którzy też byli w Aurorze, skomentowało tego pana równie „miło” co ja z Davidem.

11 dni później poleciałem, tym razem już z moim instruktorem, w stronę północną pokręcić się w rejonie St. Helens. Na niektórych górkach było widać śnieg, nie mówiąc o wszystkich wulkanach, które o tej porze roku są już całkiem białe. 25 listopada wybraliśmy się na kolejny lot, tym razem zostając w najbliższej okolicy Hillsboro. Tu akurat ukazało się czyste niebo, wszędzie wokół pełno było chmur. Chandelles, lazy eights, później cross controls stall (dla upewnienia się, że będę to w stanie zaprezentować gdyby inspektorowi FAA przyszło do głowy zapytać). Z dużej wysokości zeszliśmy steep spiral na 1000 ft i zrobiliśmy kilka ground reference maneuvers. Wszystko wyglądało całkiem nieźle. ATIS, Tower i lądowanie w Hillsboro. Prosimy o touch-and-go bo chcę spróbować power-off 180. Wyszło bardzo źle… choć żeby trochę się usprawiedliwić dodam, że miałem 6 węzłów tylnego wiatru i wysokie ciśnienie powietrza – 30.42 cali (1030 hPa). Drugie podejście i short field landing było już znacznie lepsze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *