Day 368 – Halloween

O 12.00 wciąż nad lotniskiem unosiła się mgła i lot dual z Davidem musiałem odwołać. Z resztą było mi to nawet na rękę, bo po poprzedniej nocy byłem trochę zmęczony i mogłem się chwilę dłużej przespać. Popołudniu pojechałem jednak na lotnisko, gdzie odbywało się „Airport Open House”, co tak naprawdę oznaczało kilka stoisk, m.in. naszej szkoły, lokalnych modelarzy, straży pożarnej, ekipy która mierzy hałas wokół lotnisk, itp. Można było wybrać się na autobusową wycieczkę po lotnisku, ale event skierowany był raczej do małych dzieci. Jedyne co interesujące, to US Customs and Border Protection przyjechało wielkim, wartym 3 miliony dolarów wozem do prześwietlania cieżarówek, który można było sobie pooglądać z bardzo bliska.

Po 15.00 zaczęło się trochę wypogadzać, tak więc wziąłem samolot i wybrałem się na krótką przejażdżkę. Słońce było już nisko nad horyzontem, w dodatku poniżej chmur (2000 ft) utrzymywało się lekkie zamglenie, więc lecąc do West Practice Area nie widziałem kompletnie nic. Dobrze, że chociaż PCAS obserwował niebo…

Gdzieś w okolicach jeziora Hagg Lake znalazłem sobie miejsce do ćwiczeń, na 4500 ft miałem spokojnie wymagane przepisami 1000 stóp przewyższenia nad chmurami. Potrenowałem lazy eights, chandelles – na początku szły kiepsko, później coraz lepiej. Najwyraźniej wciąż nie byłem w najlepszej formie po wczoraj. Dalej użyłem steep spiral aby zejść przez dziurę w chmurach poniżej ich pułapu i skierowałem się z powrotem do Hillsboro. Tam kilka lądowań (power off, short field), ale też nie byłem z nich do końca zadowolony. Nie mówiąc już o tym, że wciąż jeszcze nie przyzwyczaiłem się do widoku przyrządów z prawego fotela – szczególnie wskazówki prędkościomierza, którą zawsze przy lądowaniu gdzieś tam kątem oka podświadomie się obserwuje.

DSC06217.JPG

Kilka słów o Halloween. U nas w większości wspomina się to święto mówiąc albo o wpychaniu się do Polski amerykańskiego konsumpcjonizmu, albo pod kątem dzieła szatana, zagrożenia dla dusz polskich dzieci. Rzeczywiście, jeśli chodzi o pierwszy argument to nie można się z nim w pewnym sensie nie zgodzić. Halloween to dla wielu firm dobry biznes, sprzedaje się mnóstwo słodyczy, kostiumów i ozdób domowych. Nie przesadzałbym jednak z tym konsumpcjonizmem.

Jeśli zaś chodzi o te satanistyczne sprawy, kult śmierci, itd., to jest to kompletna bzdura. Halloween to przede wszystkim okazja do przebierania się i urządzania imprez, nie mniej większość osób przebiera się za postacie kompletnie niezwiązane z potworami, duchami czy wampirami. W tym sezonie modne były stroje „The 1%”, jak i tradycyjni piraci, supermani, policjantki, szeryfowie, „sędziny” piłkarskie, kowboje, prostytutki (choć czasem w klubach trudno odróżnić która dziewczyna jest przebrana, a która zawsze się tak ubiera), postacie z reklam (np. Flo z Progressive Insurance), teletubisie, czy piloci (trochę to śmieszne widzieć kogoś przebranego za pilota). Nie znaczy to, że nie było Vaderów i czarownic, ale w zdecydowanej mniejszości.

Oczywiście dla dzieci Halloween to chodzenie po domach i zbieranie cukierków. W tym wypadku pewnie więcej jest „strasznych” przebrań, jak i domy w okolicy przydobione są bardziej upiornie w dynie, pajęczyny, szkielety, itd. Mimo to rodzice coraz bardziej boją się puszczać dzieci po najbliższej okolicy i zamiast „Trick-or-treat” coraz bardziej modne staje się „Trunk-or-treat” – przyjeżdża się z dzieckiem na parking (np. przykościelny) i tam inni rodzice z bagażników rozdają cukierki…

Trochę starsze „dzieci” idą na miasto albo do znajomych i tam poprzebierani imprezują. Ci bardziej kreatywni zaskakują innych swoim strojem, ci mniej kreatywny też mają ubaw obserwując innych. Ale przede wszystkim jest to świetna okazja żeby trochę mniej rutynowo popić i dobrze się pobawić. No tak, dzieło szatana.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *