Tak proszę Państwa, zagranica też głosuje w wyborach parlamentarnych, ba, nawet w Portland, Oregon jest polska komisja wyborcza! Wystarczyło wysłać wcześniej maila do konsulatu w Los Angeles i tym sposobem stałem się jedną z 48 osób uprawnionych do głosowania w tym okręgu.
Z racji różnicy czasu, polskie wybory w USA odbywają się dzień wcześniej, czyli w sobotę – tak aby zdążyć przed końcem ciszy wyborczej. Tak więc zaraz po wczorajszym zdaniu egzaminu na mutli-engine commercial, wsiadłem w samochód i pojechałem „spełnić obywatelski obowiązek”.
W komisji „tłumy”, całych trzech członków. Przed głosowaniem usiedliśmy sobie spokojnie przy stoliku, pogadaliśmy chwilę, pokazałem paszport, podpisałem listę, i dostałem karty – niestety z okręgu warszawskiego.
Zakreśliłem co miałem zakreślić, jeszcze tylko pamiątkowe-facebookowe zdjęcie i można wrzucać do urny.
Naprawdę byłem mile zaskoczony, że wszystko tak łatwo poszło z tą rejestracją. Jeden mail, żaden nawet specjalny formularz. I proszę – moje nazwisko znalazło na liście w Oregonie, a na liście domowej zostało wykreślone.
Wyniki pojawiły się w gablotce już w niedzielę:
Mimo, że osobiście nie spotkałem żadnego innego wyborcy, frekwencja wynisła aż 79,17%, czyli spośród 48 zarejestrowanych wyborców swój głos oddało 38. Może wybory były sfałszowane? ;-)