Sobota rano, 6:30 – najwyższy czas wstawać. Mam zaklepany samolot między 8 a 10 i planuję wykorzystać każdą minutę tej rezerwacji. Na latanie? No niezupełnie… Dziś jest pierwsza sobota miesiąca, co oznacza że na lotnisku Twin Oaks (formalnie Hillsboro) odbywa się śniadanie organizowane przez lokalny oddział EAA – organizacji zrzeszającej pilotów, głównie tych którzy sami budują samoloty.
Z KHIO do Twin Oaks jest dokładnie… 6.7 mil. W linii prostej oczywiście, ale to i tak na tyle krótko, że dłużej trwa kołowanie, próba silnika i oczekiwanie na start niż sam lot. Poza tym sobotnie śniadania cieszą się zwykle dużym zainteresowaniem, więc i ruch w okolicy jest gęsty. Samo lotnisko ma za to specyficzną politykę antyhałasową – starty odbywają się na jednym kierunku, a lądowania na przeciwnym. Więc jak jeden samolot chce wracać do domu, to trzeba poczekać aż wzbije się w powietrze i zwolni upwind, a nasz final. No i nie można zapomnieć o dość krótkim pasie – 750 m – przez co pierwsze lądowanie zamieniło się w go around…
Już na wejściu do hangaru widać bardziej amatorski (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) charakter lotniska. Na przykłd w przedsionku na ścianach wiszą podpisane fragmenty koszulek wyszkolonych tutaj pilotów, które, zgodnie z tradycją, instruktor odcina uczniowi po pierwszym locie solo.
Drzwi widoczne na zdjęciu powyżej prowadzą nas do dużej sali nazwanej Aileron Cafe (aileron po angielsku oznacza lotkę). Wzdłuż 3 ścian sali uformowała się długa kolejka głodnych pilotów. W większości emerytów, hobbystów, nierzadko bardzo doświadczonych. Z niektórymi sobie nawet pogadałem grzecznie czekając. Pojawił się też Mike, jeden z naszych check instruktorów z którym miałem przyjemność latać (ten od szybowców).
Jedzenie przygotowują ochotnicy z EAA. Znakomita większość członków miała poprzypinane identyfikatory z imieniem oraz typem samolotu którym latają lub budują. Najczęściej powtarzały się maszyny RV (Van’s Aircraft), co nie powinno dziwić zważywszy na fakt, że ich fabryka znajduje się w pobliskiej Aurorze.
W rogu pomieszczenia znajdował się też stolik, który służy jako wymiana różnych zbędnych przedmiotów. Każdy może sobie zabrać co mu się podoba, z wyjątkiem niebieskiego kontenera!
Samo śniadanie składa się jajecznicy, bekonu, polenty, kiełbasek, kawy, soku pomarańczowego i naleśników z borówkami, które są tzn. daniem firmowym. Wszystko za jedyne $5, po części idące na wsparcie lokalnych projektów EAA.
Po jedzeniu ludzie chwalili się swoimi zabawkami (nawet moja poczciwa C152 zbudziła zainteresowanie), wymieniali plotki, komentowali zniszczenia na Sun ‚n Fun. Wokół wszędzie mnóstwo dzieciaków, więc wymagana jest ultra ostrożność podczas kołowania.
Szkoda, że miałem tak mało czasu i musiałem już lecieć oddać samolot, bo chętnie pokręciłbym się po lotnisku dłużej. Następnym razem przyjadę chyba samochodem aby nie być niczym skrępowanym. No i jak się okazało, w czasie lotów solo nie możemy korzystać z lotnisk o pasie krótszym niż 2500 ft, a ten ma 2465…
* * *
Co dalej zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem? Może wreszcie uda mi się spotkać z Tomkiem, instruktorem z Puyallup w okolicach Seattle? Pogoda u nich wygląda fatalnie – opcja wzięcia Cessny odpada. Wsiadam więc w samochód i po 2.5h jazdy na północ docieram na lotnisko KPLU. Po drodze nie mogę oprzeć się pokusie fotografowania stalowych mostów (nie wiem czemu je tak lubię, może dlatego że pozytywnie kojarzą mi się z grą Transport Tycoon z połowy lat 90-tych), a przy okazji lotniska w Woodland i przydrożnych tablic.
Tomek już na mnie czekał. Usiedliśmy współnie w lotniskowej knajpce Hangar Inn i konsumując cheeseburgery z frytkami oraz popijając ciągłe dolewki kawy dyskutowaliśmy o tym jak się tu znaleźliśmy, o lataniu w Polsce, o przyszłości… Następnie Tomek oprowadził mnie po lotnisku, pokazał ślady bo niedawnym wypadku na górce przed pasem startowym oraz zaprezentował miejsce pracy, czyli lokalny college. Trzeba przyznać, że pomimo niezbyt licznej floty, zaplecze uczelni robi wrażenie! Najbardziej chyba hangar w którym zajęcia mają przyszli mechanicy lotniczy, wyposażony w wojskowe helikoptery Huey czy Cessnę Citation i mnóstwo silników odrzutowych, które studenci mogą sobie rozbierać na części i ponownie składać (a później zastanawiać się do czego służy ta „dodatkowa” śrubka). Oprócz hangaru sale wykładowe czy prywatne biurka instruktorów zostawiają Hillsboro Aviation daleko w tyle…
Spotkanie było bardzo miłe i mam nadzieję że niedługo je powtórzymy! Tomek – dzięki i pozdrawiam!
W drodze powrotnej postanowiłem jeszcze zahaczyć o Olympię, czyli stolicę stanu Washington. Zaraz po wjeździe do tego niewielkiego miasteczka w oczy rzuca się Capitol i inne budynki administracyjne. Ale nie brakuje też zadbanych domów, a nawet mariny z przyległą rybną restauracją.
Przeczytałem całego bloga w jeden dzień. I cholernie zazdroszczę. Mi niestety pozostały tylko symulatory.
Powodzenia i życzę zdobycia upragnionej ATPL’ki.
Pisz cały czas, fajnie piszesz :-)
Archine… Masz marzenia ? chcesz latac ? spinaj poslady i rob cos by je spelnic !! malymi krokami zaczynajac od PPL (25 kafli). Michał i jego blog napewno rozbudza wyobraznie i pozytywnie wplywa na motywacje ;) bynajmniej mnie… ;)
Pozdrawiam
Kiju – ŁDZ
Kolejne pozytywne emocje. Trzymaj tak dalej i czekam na następne wpisy :) pozdrawiam
kiju, oczywiście, że mam marzenia – latanie. Jest jeden mały szkopuł – brak odpowiedniego zdrowia. Nawet na badania klasy drugiej się nie łapie :(
Michał, tą ostatnią fotkę bardzo klimatyczną zrobiłeś, identyczne wręcz ujęcie widziałem kiedyś na Wiki w artykule o Olympii właśnie :)