Day 138 – App Store

Siedziałem sobie spokojnie w Starbucksie przy lotnisku, kiedy podszedł do mnie z laptopem jeden z Chińczyków. Nie wiedząc że ja także szkolę się w Hillsboro Aviation, zapytał mnie czy mam konto w Apple. Kiedy odpowiedziałem twierdząco, usiadł obok mnie i znów grzecznie spytał, czy mógłbym mu pomóc. Musi na jutro zrobić jakąś prezentację i potrzebuje kupić Keynote (to taki konkurencyjny PowerPoint), ale nie ma amerykańskiej karty płatniczej. Czy ja mógłbym mu ten program kupić, a on mi odda pieniądze w gotówce?

Szczerze mówiąc nie sądzę, aby osoba spoza szkoły zgodziła się na wpisywanie swoich danych do czyjegoś komputera, w którym zamiast normalnych liter pokazują się chińskie znaki, więc miał chłopak szczęście. Od razu mu się przedstawiłem, że także latam na samolotach i przystąpiliśmy do działania. Co prawda nie korzystałem jeszcze z nowego App Store’a na Maca (tylko z iTunes i App Store na iOS), no ale nie powinno to być specjalnie skomplikowane, nawet po chińsku. Udało mi się pomyślnie zalogować, ale po kliknięciu przycisku „Buy” zamiast informacji o pobieraniu programu, pokazywało się okno z guzikiem „Show Billing Info”, po naciśnięciu którego nic się nie działo. Próbowaliśmy kilka razy i wciąż utykaliśmy w tym samym miejscu.

Tyle mówi się o powszechnie panującym piractwie komputerowym w Chinach, że już sama prośba o pomoc w zakupie legalnego oprogramowania była dziwna, a co dopiero determinacja z jaką Jokee chciał tego dokonać. Ja bym się pewnie poddał i sięgnął po torrenty (skoro nie chcą moich pieniędzy), ale przecież nie będę aż tak bezczelny żeby mu to proponować.

Wymyśliłem za to inne rozwiązanie. Przecież w supermarkecie można kupić Gift Cardy do iTunesa, a dzięki nim korzystać z App Store’a nie mając amerykańskiej karty kredytowej. Najbliżej to chyba Albertsons je sprzedaje. Problem w tym, że mój nowy koleżka przyszedł do Starbucksa na nogach. Nie mając nic ciekawszego do roboty, zaproponowałem więc że go podwiązę. Jokee trochę się opierał że robi mi kłopot, ale w końcu dał się namówić. W drodze do sklepu, jak i z powrotem w Starbucksie mieliśmy okazję pogadać, tym bardziej że Keynote po zakupie ściągał się ponad pół godziny.

Na początek zapytałem jak to się stało, że Jokee znalazł się w Hillsboro. Otóż będąc jeszcze w szkole średniej (w Pekinie) znalazł na tablicy, na której ogłaszają się różne uczelnie wyższe, informację o naborze do Air China. Na początek czekała go wizyta u lekarza, który dość subiektywnie dokonywał oceny kto się nadaje, a kto nie. Później, tak jak inni absolwenci szkół średnich, pisał egzaminy decydujące o przyjęciu na studia (chiński, angielski, matematyka, fizyka, biologia, chemia). Od pilotów wymagano w miarę dobrych ocen z matematyki i angielskiego, choć jak to stwiedził mój kolega, nie jakiś szczególnie wysokich, bo dobre wyniki osiągają ci co siedzą z nosami w książkach, a im wzrok się psuje i nie przechodzą badań lekarskich.

Dalej przeszedł prostą rozmowę kwalifikacyjną i został przyjęty do linii. Zanim jednak wysłano go na szkolenie do USA, musiał odbyć dwa lata służby wojskowej (czysto oficerskiej). Łatwo nie było, ze względu na rygor i dyscyplinę. Po tym praniu mózgu miał jeszcze rozmowę z kimś z Hillsboro Aviation i tak oto pół roku temu znalazł się w Oregonie. Inni jego koledzy trafili do kilku szkół w USA (m.in. w Arizonie) i Kanadzie. W Chinach wyszkolenie do licencji turystycznej kosztuje podobno $50,000 nie mówiąc o tym, że przestrzeń cywilna praktycznie nie istnieje. Dlatego tutaj dochodzą do licencji zawodowej, a później wracają do domu na szybki Type Rating na Boeinga 737.

Musiałem się także spytać o warunki pracy. Okazało się, że 99-letnie kontrakty istnieją naprawdę! Podobno niektórzy kadeci, zatrudnieni w innej firmie-córce Air China podpisują umowy na jedyne 15 lat, a po tym okresie są wolni. Co z tego, skoro przez 15 lat nic nie zarabiają! Jokee stwierdził, że los pilotów i tak nie jest najgorszy. Każdego roku 6,000,000 Chińczyków kończy studia, a tylko 1,000,000 ma później pracę. Co z resztą? Nie wiadomo…

Rozmawialiśmy też o życiu w USA w porównaniu do Chin, o tym czy chciałby tu zostać. Wyznał że Stany mu się podobają, ale brakuje mu znajomych i rodziny. Na szczęście niedługo przyjeżdża się szkolić jeden z jego braci, a drugi też możliwe że przyjedzie za pół roku. Wygląda na to, że zasoby świeżych studentów szybko się nie skończą, co dobrze wróży na przyszłość w kontekście robienia uprawnień instruktorskich.

Na razie jednak muszę uporać się ze szkoleniem na instrumenty!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *